Szymon Milczanowski
Konsultant, interim manager i analityk biznesowy. Specjalista od zarządzania kryzysowego.
Jak to prawnik?
Odkąd pamiętam interesowałem się polityką, historią, komunikacją i zarządzaniem. Miałem więc wielki kłopot jakie studia wybrać. Po namowach taty zdecydowałem się na studia prawnicze.
To nie był idealny wybór. Już na drugim roku wiedziałem, że oprócz prawa konstytucyjnego nic mnie w tym kierunku nie pociąga. Pod koniec drugiego roku zaangażowałem się więc w samorząd studencki. Dzięki temu zdobyłem doświadczenie w zarządzaniu i public relations. W samorządzie pełniłem funkcję rzecznika prasowego samorządu. Stworzyłem Sprawne Biuro Prawne, które świadczyło porady prawne dla studentów oraz organizowałem koncerty i imprezy kulturalne. Samorząd tak mnie wciągnął, że po roku zostałem jego szefem. To była dobra szkoła zarządzania - wizerunkiem i 120-sto osobowym zespołem wspaniałych wolontariuszy. Przyjaźnie z tamtych czasów przetrwały do dziś.
A co z prawem? Wykształcenie prawnicze bardzo pomaga mi dziś w pracy. Bardzo często moim zadaniem jest zbudowanie strategii komunikacji w związku
z dużym sporem prawnym, albo szybkie znalezienie rozwiązania w sprawach, w których mechanizmy prawne mają duże znaczenie. Ale kiedy dziś ktoś pyta mnie, dlaczego skończyłem prawo odpowiadam: skończyłem, bo zacząłem, a lubię kończyć wszystko, co zaczynam.
Wszędzie, byle nie
w Warszawie.
Okres tuż po studiach nie należał do najłatwiejszych, a ja uporczywie i trochę irracjonalnie broniłem się przed wyjazdem do Warszawy. Dlatego podjąłem się zlecenia, na które po latach patrzę, jako na dobrą szkołę zarządzania kryzysowego. Moim zadaniem było zrestrukturyzowanie małego lokalnego wydawnictwa w Bochni pod Krakowem. Miałem za zadanie spłacić długi, przywrócić rentowność firmy, zmienić sposób zarządzanie redakcją gazety lokalnej, która była głównym produktem tego wydawnictwa oraz rozszerzyć zakres działalności o inne, bardzie rentowne usługi niż gazeta lokalna. Projekt trwał 15 miesięcy. Obok szkoły zarządzania w kryzysie zdobyłem kolejne doświadczenie w komunikacji. Po zakończeniu projektu podjąłem się jeszcze koordynacji kilku projektów w dużych organizacjach pozarządowych w Lublinie, poznając świat trzeciego sektora. To był czas, w którym wciąż broniłem się przed wyjazdem do stolicy.
Ostatecznie – w związku z trudną sytuacją na rynku pracy – w styczniu 2006 roku zdecydowałem się na wyjazd do Warszawy. Rozpocząłem pracę w Departamencie Komunikacji Społecznej Narodowego Banku Polskiego. Początkowo byłem odpowiedzialny za projekty edukacji ekonomicznej realizowane w formule współpracy z mediami i dziennikarzami. Po trzech miesiącach dostałem dodatkowe zadania i wszedłem w skład Zespołu Prasowego NBP. Dzięki temu zdobyłem doświadczenie, kontakty i wiedzę
z obszaru gospodarki i ekonomii.
Kryzys to mój żywioł
Praca w NBP była przełomowa. W zespole byłem postrzegany jako specjalista od tematów trudnych i kryzysowych. To tutaj stawiałem pierwsze profesjonalne kroki na ścieżce PR kryzysowego ucząc się fachu od Przemka Kuka, Karola Smoląga i przede wszystkim Filipa Wojciechowskiego.
W 2008 roku przeniosłem się na drugą stronę ulicy Świętokrzyskiej i rozpocząłem pracę na stanowisku zastępcy dyrektora Biura Ministra nadzorując pracę 21-osobowego zespołu odpowiedzialnego za komunikację społeczną całego resortu finansów. Z konieczności też, przez 2 miesiące wypowiadałem się w mediach w imieniu Ministerstwa Finansów i jednocześnie poszukiwałem nowego rzecznika prasowego. Z jednej strony był to sentymentalny powrót do czasów, kiedy pełniłem funkcję rzecznika samorządu studentów, z drugiej - solidna lekcja pokory i nauczka na całe życie. Jak trudna i odpowiedzialna jest praca rzecznika prasowego (i jak daleko mi do tego, żeby nauczyć się koniecznego warsztatu) zrozumiałem dopiero, kiedy mogłem obserwować w działaniu rewelacyjną Magdę Kobos. Dobrze, że w porę zrozumiałem, że nigdy nie będę w tym dobry.
Oprócz zarządzania zespołem, które zawsze mnie pociągało i dawało mi wiele satysfakcji, wziąłem na siebie kwestie dotyczące strategii komunikacji i kryzysów, a tych resort finansów dostarcza jak żaden inny. To tu po raz pierwszy pomyślałem, że doradztwo strategiczne i zarządzanie kryzysami to może być pomysł na biznes.
Własna firma
Mając wizję tego co chcę robić, latem 2011 roku zdecydowałem się odejść z pracy w Ministerstwie Finansów i założyć swoją własną agencję.
Winstone Consulting powstała w 2011 roku jako agencja public relations specjalizująca się w zarządzaniu w kryzysach wizerunkowych i doradztwie strategicznym w komunikacji. Przez lata wypracowała sobie bardzo silną pozycję na rynku w tej niszy i przez wielu wskazywana jest dziś jako najlepsza na rynku w tym zakresie.
Jednak Winstone Consulting to coś więcej niż agencja PR. Kryzys bardzo często był dla nas idealną okazją do tego, żeby w krótkim czasie pokazać skuteczność i zyskać zaufanie. Tak zbudowane relacje na najwyższym szczeblu decyzyjnym w organizacji sprawiały, że klienci bardzo często prosili nas o wsparcie w innych obszarach lub projektach, gdzie również liczyła się skuteczność, zaufanie
i funkcjonalność proponowanych rozwiązań.
Dzięki temu udało nam się znacznie rozszerzyć zakres działalności
i wyspecjalizować w kliku obszarach, które łączą w sobie elementy doradztwa strategicznego, zarządzania i komunikacji. (więcej tutaj)
Interim managment
Bliska współpraca z właścicielami firm, prezesami spółek i członkami zarządu skutkowała wieloma propozycjami wejścia na pokład organizacji i pracy na rzecz jednego klienta. Przez wiele lat, głównie ze względu na ważną dla mnie zasadę zdrowego balansu między czasem w pracy a czasem poświęcanym dzieciom, odrzucałem tego typu oferty. Jakiś czas temu, kiedy córki weszły w wiek, w którym czas spędzany z ojcem jest oczywiście ważny, ale wiesz tato, zdecydowałem się wrócić do projektów, w których znów mogłem zarządzać ludźmi. Przez rok byłem członkiem teamu zarządzającego w Business Linku obejmując jako interim manager stanowisko Chief Marketing Officera. Po roku podobną ofertę, tym razem w roli Chief Commerial and Marketing Officera i członka Zarządu przyjąłem w Legii Warszawa.
Projekty interim managementowe pozwałają mi zdobyć nowe doświadczenie, osobiście implementować wiele rozwiązań, które wcześniej rekomendowałem swoim klientom, a przede wszystkim budować zespoły i relacje.
Polityka to bagaż doświadczeń, ale jednak bagaż
Doświadczenie i kontakty, które zbudowałem w trakcie pracy w Ministerstwie Finansów zaowocowało propozycją współpracy z Platformą Obywatelską, która była jednym z moich klientów w obszarze gaszenia pożarów wizerunkowych w latach 2011 - 2015. Polityka to przecież permanentny kryzys, a partia polityczna, podobnie jak firmy komercyjne codziennie mierzą się z wyzwaniami komunikacyjnymi i pożarami medialnymi, które ich przerastają. Na zachodzie taki serwis wizerunkowy dostarczany partiom politycznym to powód do dumy. W Polsce wciąż jeszcze wizerunkowa kula u nogi.
Miałem okazję pracować przy najtrudniejszych projektach kryzysu wizerunkowego z obszaru polityki i dzięki temu, poznać od kuchni, mechanizmy funkcjonowania kraju w bardzo wielu obszarach. Takie unikalne doświadczenie, połączone z wcześniejszą praktyką w zarządzaniu i public relations, bardzo przydaje mi się w projektach komercyjnych.
Moim celem i zasadą działania było zawsze profesjonalne dbanie o wizerunek klientów bez względu na to czy to partie polityczne czy firmy komercyjne. Starałem się nie wychodzić z roli zewnętrznego konsultanta. Zachować dystans i osobiście nie angażować w politykę. Niestety w Polsce nie ma jeszcze przestrzeni na takie działanie.
Marzy mi się, aby kiedyś usługi PR realizowane dla polityków były traktowane tak samo jak usługi dla sektora prywatnego. Tak jest na zachodzie. Niestety w Polsce polityka, w takim samym stopniu, w jakim może być pasją, jest też balastem.
Jakiś czas temu podjąłem decyzję, żeby skupić się tylko na komercyjnych projektach. Może kiedyś rynek marketingu politycznego będzie, na wzór amerykański, rynkiem uczciwego pojedynku wynajętych fachowców. Póki tak nie jest nie chcę więcej wracać do tej rzeki.
Działalność społeczna
Od jakiegoś czasu męczyła mnie też myśl, że nawet jeśli jestem dobry w tym co robię - a mam tu okresy większego i mniejszego samozadowolenia - to najważniejsze pytanie na jakie muszę sobie odpowiedzieć jest takie, czy to co robię, jest dobre.
Właśnie dlatego zastanawiałem się nad tym, czy całkowicie nie zmienić profesji. To zresztą myśli, które krążą po głowie każdemu, kto zajmuje się tzw. PRem. Poczucie, że niewiele po sobie pozostawiasz, a miarą Twojego talentu jest ilość wzmianek prasowych nie jest budująca. Po jakimś czasie zrozumiałem jednak, że nie muszę zmieniać zajęcia. Moje umiejętności, doświadczenie i znajomości mogą służyć dobrej sprawie. Mogę pomóc w czymś naprawdę dobrym, a ilość wzmianek prasowych może mieć realną wartość liczoną w innej walucie niż pieniądze.
Właśnie dlatego zacząłem angażować się w pomoc osobom i organizacjom, które chcą pomóc innym, a których nie stać na profesjonalny PR.
Zaczęło się od akcji #OcalicOkoOlka, potem była wciąż trwająca akcja #RazemDlaKamila oraz pomoc nurkom, którzy pomagając w rehabilitacji niepełnosprawnych intelektualnie poprzez nurkowanie #PojącGłebie.
Prywatnie
Ani zarządzanie kryzysowe, ani polityka, ani inne pasje nie zajmują jednak większości mojego czasu i serca. Monopol na to mają moje dwie rezolutne i nad wyraz wygadane córki - Iga i Lena...
a od Bożego Narodzenia 2018 dołączył do nich Franciszek.